czwartek, 18 lipca 2013

francuski szyk nad amerykańską muffiną, czyli wszystko można (czytać)





Przyznaję długo zastanawiałam się jak opisać ostatnie moje lektury. Jak je ocenić by nic im nie odjąć, aby nie były to też słowa trywialne i płochliwe, jak piękne chwile o poranku. Krótkie, może dla niektórych małoznaczące, ale jak ważne dla samopoczucia (psychiki i higieny umysły) No bo jak z jednej strony ileż można napisać o historiach .. co tu dużo mówić błahych, ale też jak tę banalność przekazać aby każdy, kto przeczyta te słowa zachwycił się nią i zechciał się w niej zanurzyć?
Bo warto! Warto czasem oderwać się od dzieł z literacką nadwagą, książek o wysokiej temperaturze czytania, dla kilku fajnych (tak kolokwialnie to ujmijmy) tytułów.
Jakiż nudny byłby świat bez ciepłych i barwnych opowieści. Bez książek, których zakończenie łatwo przewidzieć, bez tych historii nad którymi można uronić łzę, uśmiechnąć, albo pomyśleć „ja też tak chcę”.
Wszystkie te uczucia, ze wskazaniem na „też tak chcę” (oczywiście w jednym znaczącym aspekcie – połączenia pasji z pracą jakim? - część domyśli się z lektury książki) towarzyszyły mi podczas lektury książki Jenny Colgan Spotkajmy się w kawiarni. To jeden z moich ulubionych rodzajów powieści, czyli jak zwę je na własny użytek powieść kulinarna. Spotkajmy się w kawiarni kusiła nie tylko tym smakowitym podtekstem ale i emanującym – już z tytuły - spokojem chwili spędzonej nad filiżanką aromatycznej herbaty z ciepłym jeszcze (uwielbiam dewastować swój żołądek ciepłymi ciastami) kawałkiem ciasta.
Nie zawiodłam się – było kulinarnie, z przepisami! Do smaku - przy herbacie. Było, jak dla mnie przede wszystkim inspirująco. A historia? Historia się toczyła swoją drogą, gdzieś miedzy muffiną z pomarańczą, a filiżanką porannej kawy pod gruszą.
Te klimaty, szczególnie placyk z gruszą urzekły Issy. Isabela po tym, jak zwalania się pełna frustracji (eeekhm czytaj: zostaje zwolniona, ale csiii) , bo romans z szefem nie pomógł jej w utrzymaniu posady, podejmuje wyzwanie otwierając kawiarenkę. Wychowana przez dziadka piekarza nie mogła postąpić inaczej, do tego jej dobroduszność każe jej otworzyć kawiarenkę w miejscu, w dzielnicy niezbyt obleganej przez klientów spragnionych podniebnych doznań. To jej powrót do przeszłości i przyszłość dla miejsca, które ukochała.
Jak można się domyślać (i nie mam tu na myśli przewidywalności dalszych losów Issy i kawiarni) w trakcie lektury czeka na czytelnika mnóstwo cudownych momentów nad talerzem słodkości i filiżanką jakiegoś parującego naparu, a jak z kolei wiadomo - nie ma nic lepszego jak połączenie tego obrazka z książką. To właśnie – w dosłownym tego słowa znaczeniu udało się Jenny Colgan.
W każdym razie ja kibicowałam Isabeli do samego końca. Końca, który mnie zasmucił, bo zasiedziałam się w kawiarence przy placyku z gruszą i chciałabym – jeśli nie zostać jej właścicielem, to wpadać tam częściej na słodką muffinę.
Kolejna książka z serii wakacyjnych lektur, to książka obok której nie mogłam przejść obojętnie. Jako ta, na której pobyt w Paryżu, a właściwie Paryżanki zrobiły duże wrażenie musiałam dowiedzieć się co myśli o nich autorka bloga The Daily Connoisseur (LINK) Jennifer L. Scott. Tak owszem, można by o jej książce Lekcje Madame Chic powiedzieć trywialna, błaha i oczywista, ale jak miło czyta się te (UWAGA! zdawałoby się!) oczywistości.
W kilku rozdziałach swojej książki-poradnika Scott zawarła jedną mądrość życiową – żyj z pasją! Niezależnie co robisz czerp z tego radość i siłę. Niby każdy z nas powtarza tę demagogię („och, tak radują mnie ćwierkające ptaszki”) ale mało kto faktycznie, na codzień ją stosuje. Zwykle życie upływa nam na marudzeniu, roztrząsaniu, wrzucaniu w siebie - i na siebie – śmieci, i na wielu jeszcze niepotrzebnych rzeczach, bez których życie wydaje nam się puste, mniej wartościowe. Tymczasem nie trzeba wiele aby żyć w pełni, wszystkie materialne sprawy pozostawić obok, żyć w zgodzie ze sobą. Z naturą.
Klasyka? Minimalizm? Naturalność? S’il vou plait! Proszę bardzo! Lepiej mniej niż więcej, w każdej postaci. To właśnie stara się przekazać Jennifer L. Scott swoim czytelniczkom (i czytelnikom), sama natchniona swoją guru duchowo-mentalną Panią Chic (nazwaną tak na potrzeby książki Francuską, u której Scott jako studentka przebywała na wymianie).
Te rozdziały – m. in: o diecie (czyli podjadanie nie jest chic), o czerpaniu przyjemności z codziennych obowiązków jako alternatywa dla aktywności fizycznej, o ograniczeniach odzieżowych, czyli zasada 10, wreszcie o stylu, sztuce i urodzie. O wszystkim prosto ale i z pasją. O tym, że można bez piórek, cekinów i papuzich barw być kobietą, czuć się pewnie.
Lekcje Madame Chic to książka dla tych, które damami chciałby zostać, dla tych którym wydaje się, że nimi są i dla wszystkich niezdecydowanych i zagubionych. Taki rodzaj poradnika, który warto poznać, postawić na półce i czasami do niego wracać.

A na koniec moje radości z codzienności (oczywiście nade wszystko moi Mężczyźni), a daleko za nimi te drobnostki, które cieszą, czyli Monika uwielbia:

- głaskać morele,

- wyrabiać ciasto,

- wstawać o świcie,

- rozmawiać z obcymi w tramwaju,

- słuchać jak deszcz stuka w okno,

- zrywać zioła,

- dotykać skał

….

A Wy macie swoje amelkowe radości z życiaJ?